Spokojna. /ad. 21.06.2017
Hej. Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że ostatnio się z Wami nie przywitałam. "Gdzie moje maniery?" 😂 Trochę czasu minęło odkąd tu ostatnio pisałam. Dokładnie tydzień, one week ago. Pisałam tutaj między innymi o moich weekendowych planach, a także o moich obawach co do systematyczności tutaj. I niestety moje obawy, delikatnie mówiąc, się sprawdziły. Obiecywałam sobie w myślach, że usiądę do lapka i po prostu zacznę pisać i choć miałam na to od zeszłej środy wiele okazji to jakoś nie potrafiłam zorganizować sobie odpowiednich zasobów czasu i sił. Ciężko było mi po prostu wykrzesać z siebie odrobinę motywacji, a to dosyć dziwne. Nie wiem skąd bierze się u mnie ostatnio ta demotywacja. Zaczynam coś robić, a nie kończę. Podejmuję jakąś decyzję, a potem z niej rezygnuję. Jakbym nie mogła przełączyć jakiegoś guzika w głowie. Zapewne takiego z napisem "działanie". Zamiast tego uporczywie włączam"uwstecznianie się". Na szczęście mam jeszcze na tym świecie dobrych ludzi, którzy potrafią mnie zmotywować do czegokolwiek, nawet jeśli miałoby to być liczenie włosów na mojej głowie. I właśnie dzięki jednemu takiemu kochanemu człowieczkowi od dzisiaj w końcu zaczynam ćwiczenia, i kto wie, być może nawet zacznę wprowadzać dietę. Nie są do dla mnie łatwe sprawy, głównie z tego powodu, że nigdy nie musiałam robić takich rzeczy, dlatego że zawsze wyglądałam hmm... dobrze? Może nie idealnie, ale po prostu na tyle zadowalająco, że nie musiałam nic szczególnego robić ze swoim ciałem, nie musiałam nad nim pracować, a najprawdopodobniej i tak podświadomie to robiłam, ponieważ ruszałam się zdecydowanie częściej niż teraz. Moja aktywność fizyczna aktualnie ogranicza się do tymczasowego biegania, jazdy rowerem i niedalekich spacerów. Wszystko sprowadziło się ostatnio do jednego mianownika - auta, które zawiezie mnie gdzie tylko chce, nawet jeśli miałoby być to kawałek od mojego domu. Tak, to właśnie nazywa się l e n i s t w o. I trzeba się z tym pogodzić, przyznać do swojego błędu. Do wygody, z jaką się zaprzyjaźniliśmy. Do nieustannego komfortu, który stał się naszym przyjacielem.
Pierwszym krokiem jaki poczynię, na pewno będzie seria niezbyt trudnych ćwiczeń, które podesłała mi moja kochana duszyczka dokładnie wczoraj. Drugim krokiem powinien być ten przełącznik w głowie, który każe mi się ruszyć z kanapy i iść pobiegać lub po prostu chociażby na krótki spacer do lasu. Trzecim krokiem będzie odpowiednie odżywianie. 5 posiłków dziennie: dosyć wcześnie rano (jak na mnie) śniadanie, potem przed południem drugie śniadanie, następnie w południe jakiś raczej skromny obiadek (z tym będzie najtrudniej), po południu podwieczorek (chyba najskromniejszy posiłek jaki może być) i przed 18:00 kolacja. Kompletnie się na tym nie znam, no wiecie, na układaniu tych posiłków i wszystkim co się z tym wiążę, ale trzeba będzie spróbować. ;-) No i oczywiście w listę wpisuję jeszcze cheat day, hahah, obowiązkowo! (O ile mogę sobie jeszcze na coś takiego pozwolić). Musicie wiedzieć, że jestem osobą, która je i jadła zawsze baaardzo dużo, dlatego najciężej będzie mi właśnie z tym - z odpowiednim odżywianiem, a cheat day byłby dla mnie wybawieniem, ale też dużym ryzykiem nadużycia tego 'prawa'.
Aktualnie mierzę 164 cm wzrostu (podobno) i ważę 64 kg (około). Rzekomo jest to waga odpowiednia, mieszczę się w granicach normy i tak dalej... Jednak moje odbicie w lustrze zdecydowanie mnie nie zadowala. Te wszystkie kilogramy rozłożyły się w tak nieproporcjonalny sposób. Nasuwają mi się wręcz słowa typu "wyglądam okropnie" czy "nie mogę na siebie patrzeć", ale wiem, że wielu uzna to za przesadę, więc po prostu zachowam resztę tych szczerych wyznań dla samej siebie.
Jest po prostu straszna przepaść pomiędzy tym co było a tym co jest teraz. I nie wiem w czym dokładnie leży problem, ale tę samą metamorfozę przeszłam też pod względem wewnętrznym. Ludzie otwarcie mi to mówią. Nawet nie kryją się z tym, że półtora roku czy dwa lata temu widzieli we mnie zupełnie inną osobę niż teraz. Nie kryją się z tym, że tętniłam o wiele większą energią niż teraz; że byłam szalona, zakręcona. Zamiast tego, teraz do opisu mojej osoby jest używane zupełnie inne słowo. Wyraz, który ostatnio przeklinam... spokojna.
W którym miejscu ja jestem s p o k o j n a ?
Najwyraźniej w każdym.
To przykre, że nie jestem tą osobą, którą zawsze byłam i nadal chciałam być. To przykre, że nie jestem sobą. To przykre, że wydaje mi się, że jest inaczej. To przykre, że żyje w przekonaniu, że ludzie widzą mnie inaczej.
To przykre, że uważam bycie spokojnym za coś złego.
To przykre, że uważam takie słowa za obelgę.
To przykre, gdy jestem porównywana z kimś, z kim nigdy nie byłam. W takich chwilach sama zapominam, kim już jestem.
Może kiedyś się dowiem.
***
Co do ostatniego weekendu, to mimo, że był świetny to rozczarowałam się niektórymi sprawami. Przede wszystkim doszłam do wniosku, że za wiele rzeczy od niektórych ludzi wymagam i za dużo oczekuję od niektórych sytuacji. Chciałabym czasem, żeby moje życie, tak jak i życie każdego człowieka, było cukierkowe i szczęśliwe. A dobrze wiemy, że to niemożliwe. W życiu piękne są tylko chwile. I chyba to zdanie właśnie najlepiej opisuje miniony weekend.
Cieszę się głównie z jednej rzeczy. W końcu udało mi się spotkać z moim dawnym znajomym. Nawet nie sądziłam, że się za nim tak stęskniłam. Całe spotkanie przebiegło w tak miłej atmosferze, że do teraz uśmiecham się na myśl o nim. Na początek byliśmy z D. i z S. na pizzy i chickenach w Tanzo, następnie przeszliśmy się na spacerek nad jeziorem, a potem udaliśmy się na kręgle. Pierwszy raz chyba tak na serio grałam w kręgle! Było super! :D Nawet parę razy udało mi się zbić wszystkie i na środku ekranu wyświetlał się wielki napis "STRIKE". Czułam się wtedy taka dumna, jakbym podbiła świat, haha. :D Jednak parę razy zdarzało mi się też zaliczyć rynnę i wtedy pojawiał się jakże smutny napis "BUTTER" (czy coś w tym rodzaju ^^, przecież butter to masło). Tak czy siak, wszystkie trzy partie wygrał S. i jestem z niego bardzo dumna, mimo że był moim przeciwnikiem. :D :3 Pod koniec przyszli jeszcze M. i S, wypiliśmy trochę i odprowadziliśmy wszystkich do domu.
Wcześniejsze dni minęły również w całkiem miłej atmosferze z M, S, K. i D. Głównie grillowaliśmy (i tak prawdziwie, i elektrycznie), ale też graliśmy w tysiąca (raz wygrałam, ha!), byliśmy na pysznym jedzonku i lodach w Chodzieży, no i oczywiście graliśmy w ping ponga. :D Bardzo odpoczęłam przez te parę dni i naprawdę mile będę je wspominać. :)
Dzisiaj w tej notce zdecydowanie nadużywam emotek... Ale być może to dlatego, że w końcu poprawił mi się humor. Ostatnio byłam bardzo refleksyjna i przez to dosyć ponura. Nie lubię takich dni. Jak dobrze, że przychodzą po nich właśnie takie jak te. Pełne słońca, uśmiechu i niezbadanego bliżej szczęścia.
I tą pozytywną myślą żegnam się z Wami kochani.
Jeśli to teraz czytasz, dziękuję za cierpliwość. ^^
Życzę Wam pięknego pierwszego dnia lata. :)
A ja spadam na drugiego bloga:
http://decerebrations.blogspot.com
Mam nadzieję, że kolejna notka pojawi się już niebawem.
Jeszcze raz dziękuję, że jesteście ze mną. Cześć. :') / Szyszunia
PS Jeszcze tylko 17 dni do Zakopanego! *-*
Pierwszym krokiem jaki poczynię, na pewno będzie seria niezbyt trudnych ćwiczeń, które podesłała mi moja kochana duszyczka dokładnie wczoraj. Drugim krokiem powinien być ten przełącznik w głowie, który każe mi się ruszyć z kanapy i iść pobiegać lub po prostu chociażby na krótki spacer do lasu. Trzecim krokiem będzie odpowiednie odżywianie. 5 posiłków dziennie: dosyć wcześnie rano (jak na mnie) śniadanie, potem przed południem drugie śniadanie, następnie w południe jakiś raczej skromny obiadek (z tym będzie najtrudniej), po południu podwieczorek (chyba najskromniejszy posiłek jaki może być) i przed 18:00 kolacja. Kompletnie się na tym nie znam, no wiecie, na układaniu tych posiłków i wszystkim co się z tym wiążę, ale trzeba będzie spróbować. ;-) No i oczywiście w listę wpisuję jeszcze cheat day, hahah, obowiązkowo! (O ile mogę sobie jeszcze na coś takiego pozwolić). Musicie wiedzieć, że jestem osobą, która je i jadła zawsze baaardzo dużo, dlatego najciężej będzie mi właśnie z tym - z odpowiednim odżywianiem, a cheat day byłby dla mnie wybawieniem, ale też dużym ryzykiem nadużycia tego 'prawa'.
Aktualnie mierzę 164 cm wzrostu (podobno) i ważę 64 kg (około). Rzekomo jest to waga odpowiednia, mieszczę się w granicach normy i tak dalej... Jednak moje odbicie w lustrze zdecydowanie mnie nie zadowala. Te wszystkie kilogramy rozłożyły się w tak nieproporcjonalny sposób. Nasuwają mi się wręcz słowa typu "wyglądam okropnie" czy "nie mogę na siebie patrzeć", ale wiem, że wielu uzna to za przesadę, więc po prostu zachowam resztę tych szczerych wyznań dla samej siebie.
Jest po prostu straszna przepaść pomiędzy tym co było a tym co jest teraz. I nie wiem w czym dokładnie leży problem, ale tę samą metamorfozę przeszłam też pod względem wewnętrznym. Ludzie otwarcie mi to mówią. Nawet nie kryją się z tym, że półtora roku czy dwa lata temu widzieli we mnie zupełnie inną osobę niż teraz. Nie kryją się z tym, że tętniłam o wiele większą energią niż teraz; że byłam szalona, zakręcona. Zamiast tego, teraz do opisu mojej osoby jest używane zupełnie inne słowo. Wyraz, który ostatnio przeklinam... spokojna.
W którym miejscu ja jestem s p o k o j n a ?
Najwyraźniej w każdym.
To przykre, że nie jestem tą osobą, którą zawsze byłam i nadal chciałam być. To przykre, że nie jestem sobą. To przykre, że wydaje mi się, że jest inaczej. To przykre, że żyje w przekonaniu, że ludzie widzą mnie inaczej.
To przykre, że uważam bycie spokojnym za coś złego.
To przykre, że uważam takie słowa za obelgę.
To przykre, gdy jestem porównywana z kimś, z kim nigdy nie byłam. W takich chwilach sama zapominam, kim już jestem.
Może kiedyś się dowiem.
***
Co do ostatniego weekendu, to mimo, że był świetny to rozczarowałam się niektórymi sprawami. Przede wszystkim doszłam do wniosku, że za wiele rzeczy od niektórych ludzi wymagam i za dużo oczekuję od niektórych sytuacji. Chciałabym czasem, żeby moje życie, tak jak i życie każdego człowieka, było cukierkowe i szczęśliwe. A dobrze wiemy, że to niemożliwe. W życiu piękne są tylko chwile. I chyba to zdanie właśnie najlepiej opisuje miniony weekend.
Cieszę się głównie z jednej rzeczy. W końcu udało mi się spotkać z moim dawnym znajomym. Nawet nie sądziłam, że się za nim tak stęskniłam. Całe spotkanie przebiegło w tak miłej atmosferze, że do teraz uśmiecham się na myśl o nim. Na początek byliśmy z D. i z S. na pizzy i chickenach w Tanzo, następnie przeszliśmy się na spacerek nad jeziorem, a potem udaliśmy się na kręgle. Pierwszy raz chyba tak na serio grałam w kręgle! Było super! :D Nawet parę razy udało mi się zbić wszystkie i na środku ekranu wyświetlał się wielki napis "STRIKE". Czułam się wtedy taka dumna, jakbym podbiła świat, haha. :D Jednak parę razy zdarzało mi się też zaliczyć rynnę i wtedy pojawiał się jakże smutny napis "BUTTER" (czy coś w tym rodzaju ^^, przecież butter to masło). Tak czy siak, wszystkie trzy partie wygrał S. i jestem z niego bardzo dumna, mimo że był moim przeciwnikiem. :D :3 Pod koniec przyszli jeszcze M. i S, wypiliśmy trochę i odprowadziliśmy wszystkich do domu.
Wcześniejsze dni minęły również w całkiem miłej atmosferze z M, S, K. i D. Głównie grillowaliśmy (i tak prawdziwie, i elektrycznie), ale też graliśmy w tysiąca (raz wygrałam, ha!), byliśmy na pysznym jedzonku i lodach w Chodzieży, no i oczywiście graliśmy w ping ponga. :D Bardzo odpoczęłam przez te parę dni i naprawdę mile będę je wspominać. :)
Dzisiaj w tej notce zdecydowanie nadużywam emotek... Ale być może to dlatego, że w końcu poprawił mi się humor. Ostatnio byłam bardzo refleksyjna i przez to dosyć ponura. Nie lubię takich dni. Jak dobrze, że przychodzą po nich właśnie takie jak te. Pełne słońca, uśmiechu i niezbadanego bliżej szczęścia.
I tą pozytywną myślą żegnam się z Wami kochani.
Jeśli to teraz czytasz, dziękuję za cierpliwość. ^^
Życzę Wam pięknego pierwszego dnia lata. :)
A ja spadam na drugiego bloga:
http://decerebrations.blogspot.com
Mam nadzieję, że kolejna notka pojawi się już niebawem.
Jeszcze raz dziękuję, że jesteście ze mną. Cześć. :') / Szyszunia
PS Jeszcze tylko 17 dni do Zakopanego! *-*


Brak komentarzy: